Nowożeńcy zginęli w drodze na noc poślubną. Po pięknym ślubie i udanym weselu chcieli spędzić nieco czasu razem, ale los chciał inaczej. Zginęli w wypadku samochodowym, który spowodowała pijana 25-latka. Jamie Lee Komoroski jest załamana, ale nie tym, że doprowadziła do śmieci panny młodej, ale tym, że… to jej życie legło w gruzach. - Nie mogę uwierzyć, że to mnie Jak moje życie legło w gruzach 2013-01-23 18:04 Od 20 lat moje życie niczym nie wyróżniało się spośród setek innych. Żyłem z dnia na dzień. Czułem ” Jednak do wyjazdu ostatecznie popchnęła go przykra sytuacja w jakiej znalazł się: „Po rozstaniu z dziewczyną, jakieś pół roku przed wylotem, moje życie legło całkowicie w gruzach i wyglądało jak piekło, więc wymyśliłem sobie, że ucieczka do raju będzie fajną metaforą i doda odrobinę dramatyzmu do tragizmu mojej Tłumaczenia w kontekście hasła "wspólne życie legło" z polskiego na francuski od Reverso Context: Ich wspólne życie legło w gruzach. Tłumaczenie Context Korektor Synonimy Koniugacja Koniugacja Documents Słownik Collaborative Dictionary Gramatyka Expressio Reverso Corporate K-popowe scenariusze dla wszystkich, którzy są fanami k-popu i chcieliby poczytać co nieco o swoich idolach/biasach xD. Ekranizacja bestsellerowej, autobiograficznej książki Cheryl Strayed. Nagrodzona Oscarem Reese Witherspoon (”Spacer po linie”) w roli kobiety, która uświadamia sobie, że jej życie legło w gruzach i wyrusza na samotną wyprawę przez całe Stany Zjednoczone, by odnaleźć siebie i poczucie sensu życia. Zobacz wszystkie. Książka Teraz cię rozumiem, mamo! autorstwa Witkiewicz Magdalena, Krawczyk Agnieszka, Lingas-Łoniewska Agnieszka, Socha Natasza, Gołębiewska Ilona, Knedler Magdalena, Warda Małgorzata, Waszut Sabina, dostępna w Sklepie EMPIK.COM w cenie 23,44 zł. Przeczytaj recenzję Teraz cię rozumiem, mamo!. Zamów dostawę do dowolnego salonu i zapłać przy odbiorze! TJJVzo3. Polish Arabic German English Spanish French Hebrew Italian Japanese Dutch Polish Portuguese Romanian Russian Swedish Turkish Ukrainian Chinese English Synonyms Arabic German English Spanish French Hebrew Italian Japanese Dutch Polish Portuguese Romanian Russian Swedish Turkish Ukrainian Chinese Ukrainian These examples may contain rude words based on your search. These examples may contain colloquial words based on your search. my life is ruined my life fell apart my life is over Archer, moje życie legło w gruzach. Moje życie legło w gruzach. Po Twoim odejściu, moje życie legło w gruzach. Pamiętam dzień, w którym moje życie legło w gruzach. Moje życie legło w gruzach. Moje życie legło w gruzach. Kiedy Elliot mnie zostawiła, moje życie legło w gruzach. Całe moje życie legło w gruzach, a to wszystko jego wina. Kiedy Elliot mnie zostawiła, moje życie legło w gruzach. Tamtego ranka także moje życie legło w gruzach. Myślę, że cię nie obchodzi... co czuję lub czy moje życie legło w gruzach. Henry, moje życie legło w gruzach. Jak dowiedziałem się, że już nie będę mógł grać, moje życie legło w gruzach. A potem mnie wylali, moje życie legło w gruzach. Kiedy Elliot mnie zostawiła, moje życie legło w gruzach. Moje życie legło w gruzach, ale, się nie przejmuje ani trochę? Moje życie legło w gruzach i umieram z głodu! Tej nocy moje życie legło w gruzach. Moje życie legło w gruzach. Moje życie legło w gruzach. No results found for this meaning. Results: 29. Exact: 29. Elapsed time: 99 ms. Documents Corporate solutions Conjugation Synonyms Grammar Check Help & about Word index: 1-300, 301-600, 601-900Expression index: 1-400, 401-800, 801-1200Phrase index: 1-400, 401-800, 801-1200 Ojciec artystki, słynny jazzman Krzysztof Sadowski, został oskarżony o pedofilię. Wokalistka przyznaje, że ostatnie tygodnie były najtrudniejszymi w jej życiu. W sierpniu dziennikarz śledczy Mariusz Zielke opublikował artykuł w którym napisał, że wielka postać polskiego jazzu, współtwórca programów muzycznych dla dzieci, nauczyciel gry i śpiewu, Krzysztof Sadowski jest pedofilem. Muzyk miał dopuszczać się przestępstw na dzieciach wykorzystując swoją pozycję zawodową w świecie artystycznym. Sadowski brał udział m. in. w produkcji programów muzycznych dla dzieci w telewizji TVP i Polsat ("Tęczowy Music Box", "Co jest grane?"), uczył dzieci na szkoleniach i obozach muzycznych. Udzielał tam lekcji gry na instrumentach i śpiewu. Jak donosił Zielke, artysta wybierał na swoje ofiary głównie dzieci z domów dziecka, z rozbitych rodzin, po przejściach. Oskarżenia wobec Sadowskiego dotyczą wydarzeń, które miały rozgrywać się głównie w latach 90-tych. W wydanym oświadczeniu muzyk zaprzeczył oskarżeniom. Jedna z jego rzekomych ofiar zdecydowała się ujawnić swoją tożsamość. Jej relacja przekazana TVN24 jest naprawdę wstrząsająca. Olga Śmigielska opowiada, że Krzysztof Sadowski wykorzystał jej trudną sytuację rodzinną. Olga Śmigielska przyznała, że była ofiarą idealną. Gdy padła ofiarą molestowania i gwałtu miała 15, 16 lat. – Wychowywałam się w rozbitej rodzinie, która jednocześnie była częścią artystycznego środowiska. Mama miała problemy, ojciec skupiony był na swojej karierze. A ja byłam jeszcze dzieckiem. Dziewczynką, która potrzebowała uwagi i ojca. Sadowski dobrze o tym wiedział. Zaczęło się od zaproszeń na lody, do kina, biletów na Jazz Jamboree. (…) Pytał mnie o moje życie i problemy, doradzał tak po ojcowsku. A ja byłam szczęśliwa, że ktoś się mną tak zainteresował. I to nie byle kto – wyznaje kobieta. Czytaj też:Ofiara Sadowskiego pokazuje twarz. "Zaczęło się od zaproszeń na lody, do kina" Milczenie przerwała córka Krzysztofa Sadowskiego, Maria. W emocjonalnym wpisie na Facebooku przynaje, że doniesienia o ojcu zamieniły jej życie w piekło. "To były dla mnie najgorsze dwa miesiące mojego życia. Nikomu nie życzę, żeby musiał przechodzić przez takie piekło. Niespodziewanie, z dnia na dzień całe twoje dotychczasowe życie leży w gruzach..." – wyznaje wokalistka. Dziękuje wszystkim, którzy wspierali ją w tym trudnym czasie. "Życie toczy się dalej, a ja muszę się podnieść nie tylko dla siebie ale przede wszystkim dla moich ukochanych dzieci i męża. Nie pierwszy raz muzyka, film, tworzenie, bycie kreatywnym ratuje mi życie. Tak więc wracam do tego, co potrafię robić najlepiej. Dziś pierwszy raz, z duszą na ramieniu i z drżeniem serca wychodzę znów na scenę..." – pisze Maria Sadowska. facebookCzytaj też:MEN wycofuje się z kontrowersyjnego pomysłu fot. Adobe Stock Moja przyjaciółka Kasia jest szalenie żywiołowa. Zawsze mówi bardzo szybko, a zwłaszcza wtedy, gdy jest zdenerwowana. Kiedy więc z potoku słów, które wyrzuciła z siebie przez telefon, wyłowiłam tylko „pies”, „wyjazd” i „proszę”, od razu wiedziałam, że jej na czymś bardzo zależy. – Kasiu, ja się z góry na wszystko zgadzam – odparłam z humorem. – Ale czy mogłabyś powtórzyć to wolniej? Szybko pożałowałam, że zgodziłam się w ciemno. Okazało się bowiem, że Kasia i jej mąż wyjeżdżają na kilka dni, żeby odwiedzić rodzinne groby podczas Wszystkich Świętych i nie mają z kim zostawić psa. – Nie możemy zabrać Barego ze sobą, bo on źle znosi długie podróże samochodem. A poza tym moi teściowie mają dwa koty. Dodam, że to bardzo złośliwe koty. Oszaleć można, jak zaczynają w duecie dokuczać Baremu, rozumiesz... Rozumiałam, ale na samą myśl o tym, że miałabym zająć się przez kilka dni psem, poczułam niepokój. Wprawdzie lubię Barego, ale przecież zupełnie nie znam się na psach – nie mam zielonego pojęcia, jak się nim opiekować. Kiedy karmić, dawać wodę i ile razy trzeba z nim wychodzić na spacer? A jak mi ucieknie? – Ewciu, to nie jest wcale takie trudne. Jestem pewna, że sobie poradzisz. W tobie cała nadzieja, ty jedna spośród naszych znajomych nie jedziesz na groby – wypaliła Kasia, a ja poczułam, że moje ciało drętwieje i oblewa mnie pot. Moja przyjaciółka musiała wyczuć, że popełniła gafę, bo szybko się zreflektowała. – Ewciu, strasznie cię przepraszam, źle się wyraziłam. Bydle ze mnie ostatnie, nie powinnam... – zaczęła się tłumaczyć. – Nic się nie stało – przerwałam jej. – Masz rację, nie jadę. Oczywiście, zaopiekuję się Barym, nie ma sprawy. – Jesteś kochana. A ja... pomodlę się za Einara... – Kaśka odetchnęła z ulgą. Także dlatego, że nie dałam jej poznać, iż jej słowa dotknęły mnie do żywego. Na łzy pozwoliłam sobie dopiero wtedy, gdy odłożyłam słuchawkę. Popłynęły ciepłym strumieniem po policzkach, a ja nawet się zdziwiłam, że nadal jest ich aż tyle. Myślałam, że już dawno wszystkie wylałam nad swoją utraconą miłością... Dlaczego akurat nas to spotkało, przecież tak bardzo się kochaliśmy? Kiedy cztery lata temu wyjeżdżałam do Norwegii, gdzie dostałam pracę jako pielęgniarka, nie sądziłam, że się tam zakocham. Wydawało mi się, że wysocy Norwegowie o oczach chłodnych, jak klimat ich kraju, w ogóle nie są w moim typie. Ale Einar ujął mnie już pierwszego dnia swoim ciepłem i sympatią. Kiedy okazało się, że będziemy razem pracowali, od razu wtajemniczył mnie we wszystkie sprawy na oddziale. Byłam oszołomiona, jak miło się do mnie odnosi, był przecież lekarzem, a ja tylko pielęgniarką. W Polsce takie spoufalanie się z personelem niższego stopnia byłoby nie do pomyślenia, a tam okazało się normalne. Pielęgniarka w Norwegii stoi zresztą wysoko w szpitalnej hierarchii. O wiele wyżej niż w naszym kraju. Po trzech miesiącach byliśmy z Einarem parą, szybko też zamieszkaliśmy razem. On nie chciał czekać, a i ja uznałam, że nie ma na co. Oczywiście, mój roczny kontrakt został przedłużony. Wyglądało na to, że zostanę w Norwegii na zawsze, tym bardziej że mój ukochany poprosił mnie o rękę. Pobraliśmy się w Polsce, bo moja rodzina jest liczna i trudno byłoby przetransportować wszystkich do Norwegii. Ze strony Einara mieli być rodzice i jego siostra, ale w końcu przyjechała tylko ona, bo rodzice wymówili się brakiem czasu. Byłam w szoku, że nie uważają za stosowne wziąć udziału w tak ważnym wydarzeniu w życiu swojego dziecka. Wiedziałam wprawdzie, że Einar nie jest z nimi bardzo związany, a także, że nie do końca mnie akceptują jako cudzoziemkę, ale mimo wszystko ślub to ślub. Einar był bardzo zaskoczony serdecznością panującą w mojej rodzinie i zaczął coś nawet przebąkiwać o tym, że może w przyszłości powinniśmy zamieszkać w Polsce, chociażby ze względu na dzieci, których już nie mogliśmy się doczekać. Niestety wszystkie nasze plany legły w gruzach pewnego słonecznego dnia, gdy auto mojego męża wpadło w poślizg i uderzyło w drzewo. Einar zmarł w szpitalu i zanim pozbierałam się po tym szoku, już był pochowany w rodzinnym grobie w Oslo. Nikt nie zapytał mnie w tej sprawie o zdanie. Nie mówiąc już o okazaniu wsparcia. Szczęście, że chociaż zawiadomiono mnie o pogrzebie. Zresztą nad grobem Einara widziałam jego rodzinę po raz ostatni. Wyczułam, że nie zamierzają utrzymywać już ze mną żadnych kontaktów. I nie pomyliłam się. Zupełnie, jakbym przestała istnieć. Po kilku trudnych miesiącach, bo wszystko w szpitalu i w domu przypominało mi zmarłego męża, postanowiłam skrócić swój kontrakt i wrócić do Polski. Moi szefowie odnieśli się do tego ze zrozumieniem. Sądziłam, że w kraju będzie mi lżej żyć, ale wcale tak nie było. Wspomnienia dręczyły mnie tak samo jak w Norwegii. Ciągle też powracało do mnie pytanie: "Dlaczego akurat nam się to wszystko przytrafiło? Przecież tak bardzo się kochaliśmy!". Bardzo tęskniłam za mężem. A mój ból potęgowało to, że nie mogłam pójść na jego grób, zapalić znicza, posiedzieć tam, pobyć blisko, choć w ten sposób. Było mi z tym źle. Szczególnie dotkliwie odczuwałam w Święto Zmarłych tę odległość, która nas dzieliła. Nie zawsze było mnie stać na to, aby pojechać odwiedzić grób Einara. W tym roku się nie wybierałam... „Pójdę na cmentarz tutaj i zapalę światełko na jakimś opuszczonym grobie” – pomyślałam, wiedząc, że raczej nie mam co liczyć na to, aby to samo zrobił ktoś na grobie mojego męża w Norwegii. Kiedyś wprawdzie Święto Zmarłych było tam, tak jak w Polsce, dniem zadumy i nostalgii, ale już dawno Norwegowie obchodzą je tak samo jak na Zachodzie, przebierając się z okazji Halloween. Pies skutecznie odwrócił moją uwagę od smutnych myśli Bałam się zostać sama z Barym, a tymczasem okazał się dla mnie podporą w te trudne dni. Zamiast zamknąć się w domu z butelką wina i pogrążyć w rozpaczy, musiałam głaskać Barego, bo domagał się pieszczot, mówić do niego, no i wyjść z nim dwa razy dziennie na spacer. Przeważnie chodziliśmy do parku, gdzie Bary hasał między drzewami lub ganiał za innymi psami, na co patrzyłam z rozbawieniem i przyjemnością. Tamtego wieczoru byliśmy jednak w parku sami, więc wzięłam patyk, żeby porzucać psu. Biegał za nim chętnie i pięknie aportował. W pewnym momencie Bary chciał wyrwać mi patyk z dłoni, wyciągnęłam więc rękę do góry, żeby mu na to nie pozwolić, pies podskoczył wysoko, klapnął zębami w powietrzu, po czym opadł na ziemię. Usłyszałam suchy trzask. Sądziłam, że Bary nastąpił na jakąś gałązkę, ale jego przejmujące wycie i skomlenie wyprowadziło mnie z błędu. Psu ewidentnie coś się stało. Zamiast stać normalnie na czterech łapach, jedną z nich miał podkuloną. Wszystko wydało się jasne – Bary, opadając na ziemię, poślizgnął się na mokrych liściach i złamał łapę.– Mój ty biedaku! – zrobiło mi się strasznie żal psa. Wiedziałam jednak, że mam problem, bo Bary, jak bokser, waży niemało, a ja należę raczej do drobnych kobiet. Pies skamlał i podskakiwał nieporadnie. Nie było mowy, aby gdziekolwiek doszedł w takim stanie. Jak miałam go więc zabrać z parku i gdzie szukać pomocy? Nie miałam pojęcia, gdzie w naszym mieście jest jakiś dyżur weterynaryjny. Z trudem wzięłam czworonoga na ręce i ruszyłam w kierunku parkowej bramy. Pomyślałam, że kiedy już wyjdę na ulicę, wezwę taksówkę. Może jakiś kierowca będzie miał ze sobą koc i nie przestraszy się, że pies mu zabrudzi siedzenia. Szłam krok za krokiem, rozmyślając, że w internecie na pewno znajdę adres dyżurującej lecznicy. Stąpałam ostrożnie, na przełaj po śliskiej trawie. Raz poślizgnęłam się i omal nie przewróciłam. "Nie dam rady!" – myślałam i poczułam, jak łzy zaczynają napływać mi do oczu. "No, chyba się tutaj nie zacznę mazać!" – próbowałam wziąć się w garść. I wtedy usłyszałam męski głos: – Pani mi da tego psa! – po czym silne ręce odebrały ode mnie Barego. Spojrzałam na swojego wybawcę – to był facet, którego widywałam przez ostatnie dni na spacerach w parku. Zwykle szedł jednak miarowym krokiem, nie rozglądając się na boki, a pies hasał wokół niego. Dziwny był, nie zbliżał się na krok do innych i nie pozwalał bawić się swojemu pupilowi z innymi psami. – Karo. Do mnie. – zawołał teraz nieznajomy, a pies karnie ustawił się przy jego nodze. Dalej poszliśmy już razem. – Ma pani samochód? – zapytał mężczyzna, gdy doszliśmy do bramy. – Nie. – Nie szkodzi – nie czekał na dalsze moje wyjaśnienia. – Ja mam. Poszłam za nim posłusznie do wysłużonego kombi. Ułożył Barego na tylnym siedzeniu, swojego psa wpuścił na tył do bagażnika, a potem otworzył przede mną drzwi pasażera. – Nie wiem, czy pani lecznica jest dzisiaj czynna... – zaczął. – Nie mam żadnej lecznicy, to pies przyjaciół – wyjaśniłam szybko. – W takim razie pojedziemy do mojego znajomego weterynarza, jeśli nie ma pani nic przeciwko temu – odparł. Byłam mu bardzo wdzięczna. – Nie wiem, czy sama bym sobie poradziła – powiedziałam zgodnie z prawdą. – Drobiazg. Trzeba sobie pomagać – uśmiechnął się, posyłając mi ciepłe spojrzenie. „Jest przystojny...” – przebiegło mi przez głowę. Ale zaraz się zreflektowałam: „O rany, przecież on ma na palcu obrączkę!”. Pan Andrzej zawiózł mnie do lecznicy, gdzie Baremu założono gips na złamaną łapę. Pies musiał jeszcze przez całą dobę zostać na obserwacji w niedużym weterynaryjnym szpitaliku. Moja przyjaciółka, z którą od razu porozumiałam się przez telefon, bardzo się przejęła i stwierdziła, że w takim razie oni wcześniej wrócą z mężem od rodziny. – Bary będzie z nami spokojniejszy. Strasznie ci dziękuję i przykro mi, że miałaś z nim taki problem – usłyszałam. – Żaden problem – zaprzeczyłam. Bo w gruncie rzeczy miło mi było mieszkać z psem, mieć się do kogo odezwać... Po raz pierwszy od śmierci Einara pomyślałam, że nie jest mi dobrze z moją samotnością. Nie dopuszczałam do siebie myśli, że to się mogło stać przez pana Andrzeja. Przecież widziałam wyraźnie, że miał obrączkę na palcu, a kiedy po wyjściu z lecznicy, odwiózł mnie do domu, po prostu pożegnał się ze mną i tyle. Starałam się więc o nim nie myśleć. Mijały tygodnie. Bary wydobrzał i znowu hasał radośnie. Moja przyjaciółka powiedziała mi, że z jego nogą wszystko jest w porządku. – Młody pies, to i szybko się wylizał – podsumowała. A potem dodała: – Wiesz, dzwonił do mnie jakiś pan Andrzej, żeby zapytać o zdrowie Barego. Znasz go? Byłam tym tak zaskoczona, że myślałam, iż serce wyskoczy mi z piersi. – Ja? Hmmm – aż musiałam przełknąć ślinę. – To chyba ten facet, który mi pomógł zawieźć psa do kliniki. Ale skąd miał twój telefon? – Chyba od weterynarza. Poza tym odniosłam wrażenie, że chciał rozmawiać z tobą. Ach! – palnęłam się w głowę. Przecież ja weterynarzowi podałam numer do Kaśki, jako do właścicielki psa, a pewnie pan Andrzej myślał, że dyktuję swój. – W każdym razie mam jego numer, jakbyś chciała do niego zadzwonić – dopowiedziała Kaśka, jakby czytając w moich myślach. – Nie zamierzam... – odparłam krótko. W słuchawce zapadła cisza, po czym Kaśka zaczęła: – Ewuś, ja rozumiem, że kochałaś Einara, ale wydaje mi się, że powinnaś jednak kogoś poznać. – Tylko że akurat pan Andrzej jest żonaty. Miał obrączkę! – uświadomiłam ją. Okazało się, że oboje jesteśmy w bardzo podobnej sytuacji Coś mnie jednak ciągnęło do tego człowieka. Pomyślałam sobie, że w gruncie rzeczy, co mi szkodzi z nim porozmawiać? Tym bardziej że przez ostatnie lata odwykłam od rozmów z mężczyznami, bo od nich stroniłam. Nie zamierzałam jednak do niego dzwonić. Pomyślałam, że po prostu pójdę na spacer do parku... Oczywiście w godzinach, w których wcześniej widywałam pana Andrzeja z psem. Sama przed sobą udawałam, że robię to na luzie, ale tak naprawdę mocno biło mi serce. Zauważył mnie natychmiast i chyba się na mój widok ucieszył. Uśmiechnął się bowiem i ruszył w moją stronę, a ze mnie od razu spłynął cały stres. Zapytał najpierw o psa, a potem rozmowa zeszła na inne tematy i jakoś tak sama się potoczyła. W końcu zaczęło robić się ciemno, wypadało się rozstać... I wtedy pan Andrzej zapytał, czy zgodziłabym się pójść z nim któregoś dnia na kawę. Spłonęłam mimowolnym rumieńcem i zaczęłam się jąkać, patrząc na jego dłoń. Obrączka z niej zniknęła, ale przecież pamiętałam dobrze, że tam była. „Dlaczego ją zdjął? Planował rozwód czy pozamałżeński podryw? Ale przecież nie mógł wiedzieć, że mnie spotka...”. Kiedy się tak zastanawiałam, on podchwycił mój wzrok i... uśmiechnął się jakoś tak smutno. – Zauważyła pani, że nie mam obrączki? Zdjąłem ją. Moja żona nie żyje już od dwóch lat. Długo nie mogłem się z tym pogodzić, ale... No, po prostu w końcu zdjąłem obrączkę – powiedział. – Ja także! – odparłam spontanicznie. – To znaczy, ja także jestem wdową! – wyrzucenie tego z siebie przyniosło mi jego oczach zauważyłam jakby zdziwienie, a potem... Sama nie wiem... Nadzieję? Poszłam z Andrzejem na kawę i tak jak myślałam, okazał się bardzo ciekawym i sympatycznym człowiekiem. Zaczęliśmy się spotykać... Oboje mamy nadzieję, że nasza znajomość będzie się rozwijać. Kochaliśmy bardzo swoich małżonków, ale naprawdę mamy już dosyć samotności. Myślę, że razem łatwiej nam będzie przejść przez życie. Więcej historii z życia wziętych:Z okazji 42 urodzin miała przebiec maraton, a trafiła do szpitala z podejrzeniem ciężkiej choroby„Byłam pogodzona z losem, a właściwie z tym, że już nic mnie nie czeka”. O samotności i depresji - niezwykła historia Krystyny„Zwolniłam ją za podrywanie mężów pacjentek i flirtowanie z lekarzami. Niestety za późno” Autor Moje życie legło w gruzach dareczek Użytkownik Postów: 1 NowyPomógł: 0 Data rejestracji: Dodane dnia 07-04-2011 20:47 Witam!!pewnei moja historiia nie bedzie sie różnić od innych, ale jednak chciałbym usłyszeć wasza opinie na ten temat, otóż jestem teraz 4,5 roku po ¶lubie, dwie córeczki wspólny dom z żon± kupiony calkiem niedawno - jesienia zeszłego roku żona dostała kontrakt na wyjazd do UK na pół roku przy czym po miesi±cu-dwóch mieli¶my doł±czyc z córkami, niestety zeszło do stycznia tego roku. kiedy żona przyjechala po nas w styczniu mieli¶my sie pakowac i wyjeżdżać- ona dostawała dziwne telefony, no i zajżałem tam , a tam smsy jak ....wszystko mi pachnie tob±...itp. znieruchomiałem-my na ni± czekali¶my tyle a ona takie żeczy wyprawia, nie przyznała sie, podczas drogi-jechałem samochodem jakies 25h my¶lełem- zaraz po wejsciu przez próg w UK powiedziałem jej że mam mi powiedzieć cał± prawdeco sie dzieje- ona mi że zeszej zimy jak jeĽdziłem na delegacje spotykała sie klika razy z koleg± z dawnej klasy- kończyła j± jeszcze po naszym ¶lubie-wtedy miała 23 lata, raz sie pocałowali, na skypie znalazłem takie wyznania jakich sam nigdy od niej nie usłyszałęm, co wiecej miała sie z nim spotkać w drodze powrotnej do domu, gdybym po ni± niewyjechał na lotnisko-miałem problem z opieknk± dla dzieci, a ona niby miała spac u koleżanki umawiała sie z nim na "bezstresow± noc". jednak załatwiłem jej transport i z spotkania nici-jednak ona sie wyparła mówi±c że sama zrezygnowała, choć na skypie nic takiego nie było napisane...wybaczyłem...cóż jakie¶tam spotkania z koleg±, jaki¶ mały flirt przez net- nic zacz±łem dalej szukać Nasza klasa, poczta..itd, wróciła z pracy zrobiłe rewolucje powiedziała że spała z jednym polakiem tu, z którym podobno sie "dobrze dogadywała", a ze mn± przez skype jak rozmawiali¶my wg. to nie bylo to. Kole¶ ma 35 lat my 28, kole¶ ma żone ale mieszka sam bo tamta w PL. Poza tym na skypie przeczytałem jak rozmawiała z jakim¶ go¶ciem że dostała dwa razy propozycje przespania sie z kim¶ nieznanym-poprostu do niej zadzwonił i powiedział o co mu o tym wszystkim nie wiedziałem. i co teraz, nie moge sobie znaleĽdĽ spokoju, płacze jak dziecko, nie wiem co robić, tak jak wszyscy pokładałem w niej wszzystko a tu takie rzeczy. Minęło już dwa miesi±ce odk±d wiem, ale wogółe nie przestaje my¶leć, w nocy ogladam tv żeby niemy¶ kontakty niby pousuwała, wszysko pokasowała,go¶c z którym spał± poza tym nie oddał jej kasy i sie nie odzywa, obiecała, żałuje, ale ja sie nie moge pogodzić. tłumacze sobie że to dla Dzieci, ale sam widze że to i na nich sie odbija-płacz, niepokó, mniej uwagi, wła¶nie napisała smsa że przysiega że nie skrzywdzi mnie nigdy wiecej, my¶lałem o psychologu, nie wiem co robić,niby tearz z nikim sie nie kontaktuje, próbować,odej¶c czy sie PROSZE Autor RE: Moje życie legło w gruzach W¶cibski Go¶ć Nadistota Postów: Bardzo dużo Data rejestracji: Od zawsze Dodane dnia 31-07-2022 06:29 Reklama Góra Autor RE: Moje życie legło w gruzach Deleted_User User deleted! Postów: 0 NowyMiejscowo¶ć: nowhere Pomógł: 0 Data rejestracji: Dodane dnia 07-04-2011 20:53 masz 28 lat, czyli młodzian z ciebie. To na jakiego grzyba męczyć się z tak± bab±? Pakuj manele i wracaj do kraju. Parę lat się pobawisz, a potem zaczniesz od nowa z kim¶ innym. ps. tylko zabezpiecz sobie dowody jej zdrady, w s±dzie będzie jak znalazł. Edytowane przez dnia 07-04-2011 22:42 Autor RE: Moje życie legło w gruzach Deleted_User User deleted! Postów: 0 NowyMiejscowo¶ć: nowhere Pomógł: 0 Data rejestracji: Dodane dnia 08-04-2011 00:28 Rbicie Jeste¶ "starym", Do¶wiadczonym facetem (brak mi emotki..użyję innej ) Dareczku Jeste¶ młodym facetem , ale masz dwójkę dzieci... Postaraj się wyja¶nić sprawę..., tak , żeby¶ miał pewno¶ć....( je¶li Kochasz ..., i zależy Ci na rodzinie....) Pozdrawiam Ciebie serdecznie i mam nadzieję, że napiszesz jeszcze co u Ciebie się dzieje... My¶l o dzieciach.., i o Sobie... PozdrawiamThis user has been deleted! Autor RE: Moje życie legło w gruzach binka Użytkownik Postów: 468 PrzyjacielPomógł: 2 Data rejestracji: Dodane dnia 08-04-2011 13:57 Jak przeczytałam twój wpis Dareczku, tomoje piekne loczki na głowie się wyprostowały. Nimfomanka czy co? Aby młoda kobieta w ten sposób się zachowywała i nie umiała się powstrzymać? Rbit słonko zgadzam się z Toba czyz to nie piękne? Autor RE: Moje życie legło w gruzach Deleted_User User deleted! Postów: 0 NowyMiejscowo¶ć: nowhere Pomógł: 0 Data rejestracji: Dodane dnia 08-04-2011 18:31 Ummm, Bineczko, zaczynasz się starać? Życie i dom pocztowca z Chodla legły w gruzach, kiedy w wyniku wybuchu gazu zawalił się dom, a pod gruzami zginęła żona i ojciec listonosza. Cudem przeżyła 15-letnia córka, a listonosz wyciągnięty spod gruzów jest w stanie ciężkim. Wybuch gazu pochłonął cały dobytek rodziny. Zniszczeniu uległ dom z całym wyposażeniem. To co z niego pozostało nie nadawało się do naprawy i zostało wyburzone na polecenie służb budowlanych. Rodzina straciła dom, ale również wszystko to co znajdowało się w jego wnętrzu: wyposażenie, sprzęt elektroniczny, ubrania. W obliczu tragedii Poczta Polska po tym, kiedy dowiedziała się o zdarzeniu uruchomiła pomoc dla rodziny listonosza. Wypłacona została zapomoga ze środków Zakładowego Funduszu Świadczeń Socjalnych. – Powrót do normalnego życia będzie niezwykle trudny dla naszego kolegi, dlatego tak ważne jest nasze wsparcie, aby wiedział, że nie jest sam w obliczu nieszczęścia jakie go dotknęło. Już teraz wiemy, że może liczyć na pomoc wielu ludzi dobrej woli. Każdy może pomóc, liczy się każda złotówka, bo odbudować trzeba dom, ale także pomóc naszemu koledze w powrocie do zdrowia. Dziękuję za ofiarność wszystkim, którzy już dołączyli się do zbiórki pieniędzy. Fundacja „Pocztowy Dar” nie pozostawi pocztowca w potrzebie, to ważne, aby w tych trudnych czasach otworzyć swoje serca – podkreśla Justyna Siwek, rzecznik prasowy Poczty Polskiej. Fundacja „Pocztowy Dar” otworzyła specjalne subkonto – 36 1320 1104 3014 4239 2000 0005 – z którego pieniądze zostaną przeznaczone wyłącznie na pomoc dla poszkodowanego listonosza. Rodzina uruchomiła także zbiórkę na w serwisie Link do zbiórki znajdziecie tutaj.

moje życie legło w gruzach